Obóz składał się z długich
drewnianych domów ostawionych w dwa rzędy, otoczonych na osiem stóp wysokim,
kamiennym murem. Od północnej strony wejścia do obozu strzegła solidna brama.
Dalej droga prowadziła wąskim grzbietem skalnym o stromych zboczach. MroźnaGrań to jedyna ubita droga przez góry . Idealne miejsce do obrony przed
niechcianymi przybyszami z północy. Na
terenie obozu stacjonowało aktualnie sześćdziesięciu graniczników. Większość z
nich, to chłopi bez ziemi, drobni przestępcy uciekający przed wyrokiem, lub
kupcy, którym nie szły interesy. Oczywiście nie brak też rządnych przygód
młodzieńców…
Jeden z nich to pomocnik kowala,
jedyny elf w obozie, Orlik. Dwie zimy
temu znaleziono go w przydrożnym rowie, zmarzniętego i bez grosza przy duszy.
Elf nie potrafił złożyć jednego zdania we Wspólnej Mowie. Praca w kuźni, choć nie przyniosła zarobku,
dała mu solidne wykształcenie. Orlik w wieku szesnastu zim nauczył się Wspólnej
Mowy oraz podstaw sztuki kowalskiej. Nie zamierzał, co prawda być kowalem, ale
nigdy nie wiadomo, co się może w życiu przydać…
Tego ranka otrzymał specjalne
zadanie. Miał udać się do miasta i sprawdzić, czemu transport naramienników
spóźnia się kilka dni. Wszystko było gotowe do drogi. Zapłata dla płatnerza pod
pazuchą i juczny osioł przy bramie. Suma, jaką miał przy sobie elf była na tyle
duża, że otrzymał on jednoosobową eskortę. Elf spróbował rozmowy:
- Orlik, pomocnik kowala. A tyś kto?
- Alister, – młody ochroniarz po chwili namysłu dodał – elfie...
Od tej pory młodzieńcy nie
zamienili słowa. Marsz był trudny. Śnieg leżał po obu stronach krętej, stromej
ścieżki wiodącej na południe. Skały, mgła i gęsty sosnowy las ograniczały
widoczność. Dopiero, gdy dotarli do głównego traktu nieco się wypogodziło.
Wtedy też Alister dostrzegł ślady na śniegu.
- Szedł tędy oddział około dwudziestu orków - pochylił się nad wydeptanym miejscem – ślady są świeże. Poczekaj tutaj, a ja zbadam
sytuację. – Po tych słowach granicznik wyciągnął miecz i poszedł wzdłuż
śladów prosto w gęsty sosnowy las. Orlik nie zamierzał czekać bezczynnie.
Przywiązał osła do pobliskiej sosny i ruszył w ślad za Alisterem. W lesie
śniegu było mniej niż na drodze, ale ślady były nadal wyraźne. Trop urwał się
dopiero pół kilometra dalej na skalnym osuwisku. Orlik wpatrując się w góry, zaczął rozmowę:
- Chyba orkowie znaleźli sposób na przejście przez góry z dala od
Grani…
- Nie mędrkuj elfie. Ruszajmy dalej, a jak wrócimy zdam raport dowódcy.
- Jak sobie chcesz… ale... mógłbym pomóc…
Wtem z drogi doszło ich
przenikliwe rżenie. Pozostawiony samopas osioł padł łupem kolejnej grupy
orków. Tuzin plugawych stworów wędrował
wydeptaną w śniegu ścieżką niosąc ze sobą spore pakunki. Alister odruchowo sięgnął po miecz.
Przeciwników było jednak zbyt wielu.
- Musimy wrócić na grań po wsparcie.
- A naramienniki? – Orlik był rozbity
- Poczekają. Ta sprawa jest ważniejsza.
Gdy Orlik i Alister wspięli się
z powrotem na grań było koło południa. Elf pobiegł do kuźni po swój rodowy nóż.
Człowiek, nieco zdyszany, szukał wzrokiem drużnika. Nie zajęło mu to długo,
bo Lugarda, brodatego krasnoluda w stalowej zbroi, nie dało się nie zauważyć.
Stał właśnie nad grupą graniczników rąbiących drewno i zagrzewał ich do pracy
groźnym spojrzeniem.
- Panie, mam złe wieści! – Alister dobiegł
do krasnoluda – orkowie zdołali obejść
nasze straże… i… ukradli osła.
Jakkolwiek głupio to brzmiało, było sprawą poważną. Dlatego krasnolud Lugard zmobilizował całą swoją drużynę. Sześcioosobowe, prawe skrzydło oddziału wyruszyło tropić orków. Lewe skrzydło zostało rąbać drewno, bo była to sprawa priorytetowa. Czekając na Orlika, Alister zbadał wzrokiem całą grupę poszukiwawczą. Artur, dobrze zbudowany młody wojownik, ostrzył miecz. Krasnolud Jogr uzupełniał zapas strzał w kołczanie. O ich zdolnościach bojowych Alister przekonał się już nie raz podczas trzech lat służby na grani. Pozostali dwaj, to nowi członkowie oddziału, stali w milczeniu przy południowej bramie. Jeden z nich miał miecz oburęczny drugi tarczę i trzy toporki, dlatego wołali na niego "Toporek". Obaj rozmawiali z ostatnim członkiem oddziału – Marsem.
Jakkolwiek głupio to brzmiało, było sprawą poważną. Dlatego krasnolud Lugard zmobilizował całą swoją drużynę. Sześcioosobowe, prawe skrzydło oddziału wyruszyło tropić orków. Lewe skrzydło zostało rąbać drewno, bo była to sprawa priorytetowa. Czekając na Orlika, Alister zbadał wzrokiem całą grupę poszukiwawczą. Artur, dobrze zbudowany młody wojownik, ostrzył miecz. Krasnolud Jogr uzupełniał zapas strzał w kołczanie. O ich zdolnościach bojowych Alister przekonał się już nie raz podczas trzech lat służby na grani. Pozostali dwaj, to nowi członkowie oddziału, stali w milczeniu przy południowej bramie. Jeden z nich miał miecz oburęczny drugi tarczę i trzy toporki, dlatego wołali na niego "Toporek". Obaj rozmawiali z ostatnim członkiem oddziału – Marsem.
Dowódca
prawego skrzydła, Mars z Łupianek był tylko nieco starszy od Alistera. Szybki
awans był zapewne powodem jego ogromnej pewności siebie. Komendy wydawał głośno i wyraźnie, by każdy
usłyszał, kto tu rządzi:
-Na przóóóód marsz!
Oddział ruszył
szybkim krokiem, do którego Orlik nie był przyzwyczajony. W tym tempie droga w
dół, wydała się trudniejsza niż poprzednio. Mars zagrzewał swój oddział
okrzykami – dokładnie tak jak mówiono na szkoleniu. Wiedział, że jest stworzony
do rzeczy wielkich. Jeśli jego służba będzie wzorowa szybko awansuje na
drużnika, bo stary Lugard ma już swoje lata…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz