Szyld „Oberża u Gustawa” był
dobrze znany w świecie ludzi małej kiesy i dużych aspiracji. Morf nie był
zdziwiony, że podejrzany numer trzy umówił się tam z resztą grupy. Odczekał
chwilę, zanim podszedł do karczmy. Tuzin noży ukrytych pod płaszczem dawał
poczucie bezpieczeństwa, jednak ostrożności nigdy za wiele.
Gdy Morf otworzył drzwi oberży
dopadł go smród warzonego bimbru i gnijącego mięsa. Usiadł przy samym wejściu i
rozejrzał się ukradkiem po karczmie. Nie
było to łatwe z uwagi na panujący półmrok. W najciemniejszym koncie sali
dostrzegł zarys podejrzanych. Nóż wbity
w blat niemytego od dawna, dębowego stołu świadczył, że rozmowa nie jest
przeznaczona dla przypadkowych uszu. Morf nie był w stanie usłyszeć ani słowa,
a szkoda, bo mogłoby to uratować czyjeś życie…
- … gotowe?
- Jutro tniemy tego Viktora. Nie powinno być problemów.
- Wspaniale. Moja sprawa też ruszyła. Tropy prowadzą na Grań. Tam
spotkamy się za kilka dni.
- Na Mroźnej Grani? Wszyscy?
- Głuchyś? Musicie na jakiś czas zniknąć z miasta. A teraz zabieraj się
i powiadom resztę.
Jeden z rozmówców wstał i
wyszedł z karczmy. Morf odczekał
odpowiednio długo zanim ruszył jego śladem.
Odpowiednio, czyli na tyle długo, by nie wzbudzać podejrzeń pozostałej
dwójki oprychów i na tyle krótko, by nie zostać zmuszonym przez oberżystę do
kupna trunku.
Świeże i
mroźne powietrze było jak balsam, kojący uraz po wizycie w zatęchłej pijalni.
Osobnikiem, który pierwszy opuścił lokal okazał się podejrzany numer trzy. Idąc
jego śladem Morf próbował na nowo poukładać poszczególne elementy tego
śledztwa, gdy nagle zobaczył słup z wywieszonym ogłoszeniem:
„Dziś wieczorem w Karczmie przy bramie
występ utalentowanego trubadura, który śpiewa, gra i rzuca nożami, niejakiego
Morfa. Wstęp za jedną Ćwierć."
Morf biegiem rzucił się w stronę
bramy. Całkowicie zapomniał o występie, a czasu zostało niewiele. Śledztwo
musiało poczekać.
Już dawno dopadłbym katów mego stryja, gdyby
nie nędzna proza codziennego życia.
Ta myśl była na tyle poetycka,
że mogłaby posłużyć za słowa pieśni. Niestety w biegu Morf nie miał ich jak
zapisać.
***
Kron otarł pot ze swego krasnoludzkiego czoła. Cały
dzień spędził przy kowadle. Zalegał sporą sumę Śniegrodzkiej Gildii Górniczej, dlatego musiał
jeszcze w tym tygodniu wykonać wszystkie zlecenia i zdobyć kolejne. Na domiar
złego Straż Miejsca zwlekała z zapłatą za naprawę kolczug, a szlachcic, który
zamówił zdobiony hełm nie zgłosił się z zapłatą.
Nikt nie mówił, że łatwo będzie prowadzić
samodzielny zakład płatnerski, ale minęły już dwa lata od opuszczenia cechu, a
sytuacja ciągle była beznadziejne. Pukanie do drzwi przypomniało płatnerzowi,
że z czynszem za lokal także zalega od kilku dni. Wytarł twarz w fartuch i nie
bez obaw podszedł do wejścia.
- Witaj krasnoludzie! – W
drzwiach stanął wysoki człowiek porośnięty rudą grzywą. Kilka razy wcześniej
zlecał Kronowi pracę.
- Witam pana kapitana. W czym
mogę pomóc?
- Mam duże zamówienie.
Potrzebuję dwa tuziny naramienników, takich jak ostatnio.
- Dwadzieścia cztery
naramienniki dla Mroźniej Grani, czy dobrze rozumiem?
- Dokładnie. I jeszcze jedna,
mała prośba. Czy na ścianie twojej izby mogę wywiesić ten papier?
Kron zgodził się nie czytając
nawet, o co chodzi. Przeliczył szybko zysk. Za
samą zaliczkę, spłacę zaległy czynsz.
Kapitan przybił kawał materiału
z dużym, wymalowany napisem „POBÓR NA GRAŃ”, po czym przeszedł do negocjowania
kontraktu z krasnoludzkim płatnerzem.
Po opuszczeniu kuźni Kapitan Jan
Dunham skierował się do karczmy „Przy bramie” gdzie miał odbyć się występ jego
przyjaciela. Jan nie mógł pojąć, jak to się stało, że wprawiony w swym fachu
wywiadowca, zarabia na chleb grając, śpiewając i robiąc z siebie błazna ku
uciesze karczmianej gawiedzi…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz