czwartek, 8 marca 2012

PROLOG


Szyld „Oberża u Gustawa” był dobrze znany w świecie ludzi małej kiesy i dużych aspiracji. Morf nie był zdziwiony, że podejrzany numer trzy umówił się tam z resztą grupy. Odczekał chwilę, zanim podszedł do karczmy. Tuzin noży ukrytych pod płaszczem dawał poczucie bezpieczeństwa, jednak ostrożności nigdy za wiele.
Gdy Morf otworzył drzwi oberży dopadł go smród warzonego bimbru i gnijącego mięsa. Usiadł przy samym wejściu i rozejrzał się ukradkiem po karczmie.  Nie było to łatwe z uwagi na panujący półmrok. W najciemniejszym koncie sali dostrzegł zarys podejrzanych.  Nóż wbity w blat niemytego od dawna, dębowego stołu świadczył, że rozmowa nie jest przeznaczona dla przypadkowych uszu. Morf nie był w stanie usłyszeć ani słowa, a szkoda, bo mogłoby to uratować czyjeś życie…
- … gotowe?
- Jutro tniemy tego Viktora. Nie powinno być problemów.
- Wspaniale. Moja sprawa też ruszyła. Tropy prowadzą na Grań. Tam spotkamy się za kilka dni.
- Na Mroźnej Grani? Wszyscy?
- Głuchyś? Musicie na jakiś czas zniknąć z miasta. A teraz zabieraj się i powiadom resztę.
Jeden z rozmówców wstał i wyszedł z karczmy.  Morf odczekał odpowiednio długo zanim ruszył jego śladem.  Odpowiednio, czyli na tyle długo, by nie wzbudzać podejrzeń pozostałej dwójki oprychów i na tyle krótko, by nie zostać zmuszonym przez oberżystę do kupna trunku.
Świeże i mroźne powietrze było jak balsam, kojący uraz po wizycie w zatęchłej pijalni. Osobnikiem, który pierwszy opuścił lokal okazał się podejrzany numer trzy. Idąc jego śladem Morf próbował na nowo poukładać poszczególne elementy tego śledztwa, gdy nagle zobaczył słup z wywieszonym ogłoszeniem:
„Dziś wieczorem w Karczmie przy bramie występ utalentowanego trubadura, który śpiewa, gra i rzuca nożami, niejakiego Morfa. Wstęp za jedną Ćwierć."
Morf biegiem rzucił się w stronę bramy. Całkowicie zapomniał o występie, a czasu zostało niewiele. Śledztwo musiało poczekać.
Już dawno dopadłbym katów mego stryja, gdyby nie nędzna proza codziennego życia.
Ta myśl była na tyle poetycka, że mogłaby posłużyć za słowa pieśni. Niestety w biegu Morf nie miał ich jak zapisać.

***


Kron otarł pot ze swego krasnoludzkiego czoła. Cały dzień spędził przy kowadle. Zalegał sporą sumę Śniegrodzkiej Gildii Górniczej, dlatego musiał jeszcze w tym tygodniu wykonać wszystkie zlecenia i zdobyć kolejne. Na domiar złego Straż Miejsca zwlekała z zapłatą za naprawę kolczug, a szlachcic, który zamówił zdobiony hełm nie zgłosił się z zapłatą. 

 Nikt nie mówił, że łatwo będzie prowadzić samodzielny zakład płatnerski, ale minęły już dwa lata od opuszczenia cechu, a sytuacja ciągle była beznadziejne. Pukanie do drzwi przypomniało płatnerzowi, że z czynszem za lokal także zalega od kilku dni. Wytarł twarz w fartuch i nie bez obaw podszedł do wejścia.
- Witaj krasnoludzie! – W drzwiach stanął wysoki człowiek porośnięty rudą grzywą. Kilka razy wcześniej zlecał Kronowi pracę.
- Witam pana kapitana. W czym mogę pomóc?
- Mam duże zamówienie. Potrzebuję dwa tuziny naramienników, takich jak ostatnio.
- Dwadzieścia cztery naramienniki dla Mroźniej Grani, czy dobrze rozumiem?
- Dokładnie. I jeszcze jedna, mała prośba. Czy na ścianie twojej izby mogę wywiesić ten papier?
Kron zgodził się nie czytając nawet, o co chodzi. Przeliczył szybko zysk. Za samą zaliczkę, spłacę zaległy czynsz.
Kapitan przybił kawał materiału z dużym, wymalowany napisem „POBÓR NA GRAŃ”, po czym przeszedł do negocjowania kontraktu z krasnoludzkim płatnerzem.

Po opuszczeniu kuźni Kapitan Jan Dunham skierował się do karczmy „Przy bramie” gdzie miał odbyć się występ jego przyjaciela. Jan nie mógł pojąć, jak to się stało, że wprawiony w swym fachu wywiadowca, zarabia na chleb grając, śpiewając i robiąc z siebie błazna ku uciesze karczmianej gawiedzi…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz