piątek, 16 marca 2012

ROZDZIAŁ III

 
 Alister szedł przodem, obok Marsa. Gęsty sosnowy las ograniczał kierunki marszu, a wysoki śnieg bardzo ułatwiał tropienie. Ślady były wyraźniejsze niż rano, bo ziemię zryły kopyta walczącego z orkami osła.
- Jeszcze dziś rano, zorganizowali tu postój – Alister wskazał na połamane gałęzie – cała horda poszła dalej, wąwozem.
- W takim razie, na przóóóód marsz! – Marsowa komenda zapewne zerwała cały las na równe nogi.
Wąwóz był na sześć stóp szeroki i osiem stóp wysoki. Z lewej strony porośnięty iglakami. Z prawej stromy i skalisty. Jego dno wypełniał twardo ubity śnieg. Oddział ruszył. Nagle, Orlik dostrzegł, że coś przemknęło między drzewami. Kark przeszył dreszcz, a umysł zaczął przywoływać złe wspomnienia. Elf starał się ukryć strach. Podbiegł do czoła kolumny i szepnął:
- Jesteśmy obserwowani.
- Wiem elfie – Mars wydawał się niewzruszony, – ale jak widzisz, boją się nas zaatakować.
- Może powinniśmy iść górą? – Do rozmowy przyłączył się Alister - Teraz stanowimy łatwy cel i…
- Na razie ja wydaję rozkazy! – Mars przerwał oburzony – chcesz podważyć moje decyzje?
Alister nie chciał niczego podważać. Chciał przeżyć. A ten błazen, świeżo upieczony skrzydłowy, prowadził ich na śmierć.
Orkowie nie byli głupcami. Straże rozstawione wzdłuż wąwozu cały czas obserwowały grupę graniczników i przesuwały się wraz z nimi by zaatakować w odpowiednim momencie. Z każdym krokiem moment ten nadchodził nieubłaganie…
Nagle świst strzał przerwał ciszę. Jorg złapał się za bark. Strzała trafiła niebezpiecznie blisko szyi. Na osuwisku po lewej dwóch orków z łukami szykowało się do kolejnej salwy.  Jeden z graniczników wyrwał do przodu. Zasłaniając się tarczą wyciągnął za paska toporek i cisnął nim w stronę orków. Trafiony stwór zawył, wypuścił z rąk łuk i upadł się na ziemię. Drugi, widząc, że nie zdąży wystrzelić po raz kolejny, zaczął uciekać. Granicznik rzucił się w pogoń za nim i cisnął weń kolejny topór. W tym samym czasie do wąwozu zeskoczyła tylnia straż zielonych. Trzech orków uzbrojonych w tarcze i dzidy oraz jeden, nieco od nich większy z mieczem.
- Do atakuuuuuuu! – Komenda Marsa była równie głośna jak poprzednie. Granicznicy ustawili się w szyku bojowym. Każdy z nich uniósł oręż gotowy do zadania śmiertelnego ciosu. Żadna ze stron nie wiedziała jak skończy się starcie. Orlik wykorzystał moment i skoczył po łuk martwego orka. Przylgnął do ściany wąwozu i rozpoczął wspinaczkę. Zimna, oblodzona ziemia parzyła go w palce. Silnym szarpnięciem ściągnął łuk na dół . W kołczanie było tylko kilkanaście strzał, ale to musiało wystarczyć.  Wziął wdech, i naprężył cięciwę. Strzelanie z tej pozycji było trudnym wyzwaniem. Orków zasłaniały nie tylko drewniane tarcze, ale i ustawieni w szyku granicznicy. Mimo to elf wypuścił strzałę. Ta poszybowała prosto w szpaler orków i przeszyła największego z przeciwników. Dokładnie w tym momencie Mars wyrwał do przodu próbując rozbić szyk orków. Niespodziewanie świst strzał przeszył niebo. Kolejna para wrogich łuczników dała o sobie znać. Tym razem ostrzał przyniósł śmiertelne żniwo. Mars padł na ziemię bez ruchu. Szyk orczych piechurów stał niewzruszony. Tuż za nimi, na skale, dwóch łuczników. Szala zwycięstwa niebezpieczne przechyliła się na szkaradną stronę. 
Wtem, jeden z orków padł na ziemię wypuszczając łuk. Drugi po chwili również się osuną spadając na szpaler swoich kamratów. Alister instynktownie rzucił się na najbliższego orka, pozostali dwaj granicznicy uczynili podobnie. Orlik chciał wystrzelić po raz drugi, ale wszystko działo się zbyt szybko. Nim orkowie w wąwozie zorientowali się w swojej sytaucji miecze graniczników przebiły ich na śmierć. W głowie Alistera szał bitewny kotłował się z instynktem przewodnika stada: "Oddział zwycieżył, ale poniósł ogromen straty. Martwy dowódca i ranny łucznik. To się nie powinno stać. W dodatku ten chłopak z toporkami gdzieś zaginął... " 



- Artur, sprawdź co z Jorgiem. Orlik przeszukaj orków - rozkaz Alistera został przyjęty skinieniem głowy. Jedna myśl nie dawała mu jednak spokoju. "Czemu łucznicy spadli ze skały?". Odpowiedź przyszła sama. Na skale, w miejscu gdzie jeszcze kilka minut temu byli strzelcy wroga, teraz stał elf ubrany w stary, zabłocony płaszcz. Szybkim susem zeskoczył na dół i powiedział do Alistera:
- Jeden mi uciekł, musimy się zbierać zanim powiadomi resztę - elf pochylił się nad nad truchłami orków i wyciągnął nóż wbity w plecy jednego z nich. Ostrze wytarł starannie o rękaw. Podszedł do Jorga i szybkim ruchem wyrwał strzałę z jego ramienia. Ten zawył, bardziej z przerażenia niż bólu.
- Spokojnie. Znam się na tym. Jestem wędrownym druidem... - mówiąc to jedną ręką uciskał ranę, a drugą grzebał w sakwie - zaraz to opatrzę, babka szerokolistna przyspieszy gojenie - Jorg uspokoił się trochę i pomógł nieznajomemu zabandażować własny bark i mostek. Całej tej sytuacji przyglądał się Alister: - Nie miałem okazji podziękować ci elfie. Nie wiem nawet jak cię zwą, ani skąd się tu wziąłeś...
- Zwą mnie Doling. Zmierzam na Mroźną Grań i przypadkiem natrafiłem na całe zajście.
W tym momencie do grupy dołączył "Toporek" ciągnąc za sobą osła:
- Musimy uciekać. Zaraz zbudzi się cała kohorta, która stacjonuje na końcu tego wąwozu.
Alister przytroczył do osła ciało Marsa i zarządził wymarsz.

***

Gdy prawe skrzydło drugiej drużyny dotarło na Grań, było już ciemno.  Południowej bramy pilnował tylko jeden wartownik:
- W samą porę. Miałem już zamykać. Od godziny orkowie napierają na północną bramę. Chyba oszaleli…
Alister obrócił się za siebie. U podnóża góry kilkanaście pochodni jedna za drugą przemieszczało się w górę stromą, krętą ścieżką.
- Od południa jest nie lepiej. Zaraz będzie tu kopa orczych piechurów – wskazał na ognistego węża w dole. -  Tylko dwadzieścia minut zostało, nim orkowie dotrą pod południową bramę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz