wtorek, 4 listopada 2014

Zapiski z Grayhawk cz.1


Śmiech zataczających się mężczyzn, wrzaski rozbieganych dzieciaków, chichot rozwiązłych kobiet, to wszystko otaczało go każdego dnia od kiedy jego matka odeszła. Wysoki, dobrze zbudowany młodzieniec siedział w rogu karczmy ściskając w dłoni gliniany kufel z taką mocą, że odcisnął nań swe palce. Dla Wierzby cała ta miejska wrzawa stawała się coraz głośniejsza i coraz bardziej przytłaczająca. Dziś jednak pragnął słyszeć ten hałas, bo pozwalał zagłuszyć jego własne myśli. Milo. Za każdym razem gdy przypominał sobie jej twarz, jej delikatne piegi na nosie, jej zuchwałe spojrzenie, czy szalone pomysły jego serce zaczynało krwawić na nowo.
Nie może dziwić, że gdy ktoś wspomniał jej imię, w młodym barbarzyńcy obudziły się dzikie instynkty. Oczy Wierzby zaszły krwią, a mięśnie naprężyły się w gotowości do walki. Nie miał przy sobie oręża, więc złapał winowajcę za kaftan i pociągnął mu z bani. Chciał poprawić kuflem, ale przeciwnik złożył się wpół. Dopiero wtedy Wierzba dostrzegł, że w gniewie zaatakował bezbronnego niziołka, który przyniósł wieści o dacie i miejscu pochówku ukochanej.
***
- To była moja wina, wiem, ukażcie mnie, weźcie mnie zamiast niej – pragnął wykrzyczeć w twarz każdemu ze zgromadzonych, jednak stał w milczeniu słuchając zawodzenia Barda wyśpiewującego pożegnalną balladę - Ona zasłużyła na coś więcej, niż jakiś wyfrycowany grajek – przeszło mu przez myśl – Zasłużyła na coś więcej niż Ja, niż brudny nicpoń który nie ofiarował jej nic prócz śmierci, jak ja w ogóle śmiałem tutaj przyjść? – jednak po skończonej uroczystości Anwe, ojciec Milo, zaprosił wszystkich do domu na wieczerzę, nawet tego który był odpowiedzialny za śmierć jego jedynej córki.

Wierzba został jeszcze na chwilę przy grobie Milo. Gdy wychodził z cmentarza, nagle na jego drodze stanęło dwóch krasnoludzkich drabów, z zamiarem - jak zdążył się już domyślić – pogruchotania mu kości. Barbarzyńca wysunął miecz z pochwy po czym spojrzał na nich najgroźniej jak potrafił. Nie chciał ich zabijać, Milo by nie chciała. Nie byli dobrze uzbrojeni w dodatku cuchnęli alkoholem na kilka metrów – miał nadzieję, że widok stali zmieni ich spojrzenie na świat i podejście do życia na tyle, że wezmą nogi za pas. I rzeczywiście, jeden z nich począł uciekać, jednak drugi z krasnoludów najwyraźniej ani myślał wziąć przykład z kompana bo zbliżał się z pałką w stronę Wierzby. Wszytko wydarzyło się błyskawicznie, dwa głuche uderzenia płazem miecza i przeciwnik leżał na ziemi. W tym czasie do walki włączyli się niziołek Tomil i krasnolud Dorran , ogłuszając uciekającego krasnoluda. Obudzenie się w nocy na cmentarzu powinno być wystarczającą nauczką – pomyślał Wierzba gdy spojrzał na nieprzytomne ciała napastników– Wszystko co robimy ma znaczenie.

***
Podczas konselacji pojawiła się nadzieja. Ariel , brat Anwe , przedstawili wąskiej grupie znajomych szalony plan dzięki któremu Milo miała odzyskać życie. Zdobyć perłę wartą pięć tysięcy złotych monet – wydawało się to niewykonalne, jednak Wierzba nie miał zamiaru się poddać, tak jak nie poddał się gdy rzucono go na ulicę tego cuchnącego miasta. Przetrwał, był w tym dobry. Nadzieja sprawia, że chwytamy się wszystkiego, co nam podrzuci los. Ustalili, że wyrwą siłą zapłatę za śmierć Milo, od tego który nasłał na nią swych zbirów. Dexter Slimfoot’a. To o nim Wierzba rozmawiał z Dorranem, dziś przed pogrzebem. To o nim miał zebrać informacje Kiciak. To jemu wygrażał się w gniewie i rozpaczy Anwe. To było pewne Dexter, kimkolwiek nie był – musiał zapłacić za zło jakie się wydarzyło. Dorran wiedział gdzie w suki syn mieszka. Nie było powodu zwlekać.

Przed akcją Wierzba musiał się wyekwipować, dlatego udał się do Przytułku, gdzie jak zwykle czekał na niego Marchewa. Głodny Marchewa. Wierzba poczuł ukłucie w żołądku, był tak zapatrzony w swoje problemy, że z kolacji u Anwe nie zabrał nic do jedzenia dla dzieciaków.
Rudy chudzielec wychylający się z okna zapewne nie prosiłby o jedzenie gdyby chodziło tylko o niego, dlatego Wierzba wymacał w prawie pustym mieszku kilka monet i rzucił w górę ku chłopcu. Ten złapał je bez najmniejszego kłopotu. Cały Marchewa, miał niezwykły talent do chwytania rzeczy które wpadły mu w oko. Po chwili Wierzba już zakładał na plecy lekką, stalową tarczę oraz zabrany na wszelki wypadek oszczep, sprawdził mocowanie pochwy przy pasku, a na koniec zarzucił plecak i ruszył z nadzieją w sercu.
                                                                      





Nie ma znaczenia jak wąska jest brama i jaką rozkaże wnieść pokutę, Ja jestem panem swego losu, Ja kapitanem mojej duszy - przypomniał sobie słowa tej szalonej blondynki którą kochał i dla której dziś będzie walczył - Odzyskam Cię Milo – obiecał trzymając dłoń na rękojeści miecza. Gdy dotarł pod mur, czekał tam na niego Bard. Ten sam który grał na pogrzebie. Wierzba nie znał nikogo z tej ekipy, ale wystarczało, że Anwe im ufał. Resztę ekipy, czyli Tomila i Dorrana spotkali kawałek dalej, w zaułku. Nizołek, krasnolud, grajek i bezdomny sierota napadający na dom przywódcy złodziejskiej szajki. Milo wyśmiałaby nas bez chwili zwłoki. Podczas gdy brodacz zajął się próbą otworzenia drzwi, Tomil i Wierzba – Choć po incydencie w karczmie podczas którego sierota rzucił się gniewnie na karzełka nie wydawali się być do siebie przyjaźnie nastawieni, tym razem postanowili współpracować. Obu nieobca była sztuka wspinaczki, dlatego dotarcie na dach nie okazało się być wyzwaniem. Przez kilka chwil stali w ciemności, oświetlani jedynie blaskiem gwiazd. Milo nienawidziła patrzeć w gwiazdy, uważała, że to strata czasu, jednak on pamiętał wszystkie noce gdy z bandą leżeli na dachu bidula i wpatrywali się w ciemność nocy nad ich głowami. Pamiętał jak wtulony w Kant Zupę, Marchewę, Duszka, Kiciaka, Śliwę, Iskrę, Cytryna, Szyszkę, Chochlę i Zieloną liczył spadające gwiazdy i marzył by kiedyś odmienili swój los. Nie to jednak miał na myśli. Tomil dał towarzyszowi znak by ten przebił się przez dach, tak aby sam mógł wgramolić się do środka i otworzyć klapę umiejscowioną kilka kroków dalej. Wierzba wyrwawszy dachówki jak opętany, wykonał zadanie szybko, choć niezbyt dyskretnie. Nizołek wsunął się przez stworzony siłą ludzkich rąk otwór. Zniknął z widoku. Mijały jednak sekundy, a klapa ani drgnęła. Na dole dało się usłyszeć skrzypienie drzwi i czyjeś ciężkie kroki. Wierzba nie mógł zostawić Tomila samego w obliczu wroga, rzucił się na klapę i zaczął ją niszczyć. - Nie pozwolę by kolejna osoba przeze mnie zginęła – powtarzał rozrywając drewniane sztachety. Klapa w końcu puściła, to Dorran włamawszy się do środka odsunął skobel. Wierzba wiedział, że narobił hałasu, ale nie dbał o to w najmniejszym nawet stopniu. Czekał z niecierpliwością na starcie, czekał by zabić tych którzy na śmierć zasługiwali. Dexter nie przebywał aktualnie w kryjówce, naprzeciw wyszli im jedynie dwa jego oprychowie krasnolud i karzełek. Dla Wierzby nie stanowili problemu. Pokonanie ich zajęło jedynie chwilę, a jedynym, który odniósł rany w walce był Dorran. Młody barbarzyńca nie poczuł ulgi, mało tego, był niemal rozczarowany. Mimo, że powalił wroga nie poczuł się lepiej, tak jak tego oczekiwał. Ogarniało go uczucie pustki i bezsilność. Głos Milo w jego głowie zdawał się drwić z jego poczynań, ”Tak nie przywrócisz mi życia”- śmiał się jakby przez łzy.



Wierzba otrząsnął się i próbował wypytać skrępowanego więźnia o Dextera. Jeniec niewiele wiedział. Wspomniał jedynie, że jego szef załatwia coś w mieście, niebawem wróci i wtedy się policzy. Reszta kompanii zajęła się przeszukiwaniem domu, mieli wynieść każdą cenną rzecz jaka wpadnie im w ręce. Dorran powykręcał mistrzowskie zamki z drzwi a Tomil infiltrował strych i piwnicę. Wtedy to właśnie bard ostrzegł, że ktoś się zbliża. Pukanie. Pukanie do drzwi z których kilka minut temu wykręcono zamek. Podkomendni Dextera. Zapewnie mieli się tu z nim spotkać. Bard kazał pozostawionemu przy życiu więźniowi zbyć delikwentów. Dało to kilka minut przewagi na ewakuację. Drużyna musiała uciekać pod groźbą zbliżającej się bandy Dextera. I choć Wierzba pragnął stać tam wyczekując jego przyjścia, nie wiedział jak bardzo może ufać swym nowym towarzyszom. Wiedział natomiast, że jeśli zostanie sam, zginie i nie zdoła ani pomścić ani uratować Milo. Dlatego uciekli w mrok. Dorran z każdą minutą wyglądał coraz gorzej, potrzebował odpoczynku. Trafili do podrzędnej karczmy i tam spędzili noc. Wierzba nie zmrużył oka, za każdym razem gdy choćby przymykał powieki słyszał śmiech Milo. Żal przeszywał jego trzewia, ból zżerał go od środka, zaciskał pięści a świat zdawał się kruszyć pod jego palcami. Nie osiągnęli dzisiaj nic.





Spisała Iskra, na podstawie słów Wierzby.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz