Śmiech
zataczających się mężczyzn, wrzaski rozbieganych dzieciaków, chichot
rozwiązłych kobiet, to wszystko otaczało go każdego dnia od kiedy jego matka
odeszła. Wysoki, dobrze zbudowany młodzieniec siedział w rogu karczmy ściskając
w dłoni gliniany kufel z taką mocą, że odcisnął nań swe palce. Dla Wierzby cała
ta miejska wrzawa stawała się coraz głośniejsza i coraz bardziej
przytłaczająca. Dziś jednak pragnął słyszeć ten hałas, bo pozwalał zagłuszyć
jego własne myśli. Milo. Za każdym razem gdy przypominał sobie jej twarz, jej
delikatne piegi na nosie, jej zuchwałe spojrzenie, czy szalone pomysły jego
serce zaczynało krwawić na nowo.